Dom pełen opowieści. Jak mieszka pisarka
| 15.01.2016 |
Od wizyty u pisarki Magdaleny Zimny-Louis rozpoczynamy na naszym portalu prezentacje domów znanych osób. Fot. Tadeusz Poźniak
Dębowe meble, marokańskie dodatki i angielskie tkaniny. Wszędzie obrazy i przedmioty z duszą. Dom pisarki Magdaleny Zimny-Louis kusi gościa ciepłem kominka i miejscem przy solidnym stole. – Dobrze się tu czuję i nie obchodzi mnie, czy urządziłam go zgodnie z trendami – mówi autorka „Poli”, pokazując nam swoje miejsce na ziemi.
Dom schował się przy bocznej ulicy jednej z podrzeszowskich dzielnic. Duży, solidny, kupiony jeszcze przez rodziców Magdy, przeszedł generalny remont, kiedy pisarka zdecydowała się wrócić na stałe do Polski. – Decyzja zapadła z dnia na dzień – wspomina. – Przebudowa domu trwała osiem miesięcy. Z Wielkiej Brytanii zjechałam na ostatnie dwa, by doglądnąć końcowe prace, a dokładnie 1 marca 2014, ja i Karol wprowadziliśmy się na nasze nowe cztery kąty – opowiada właścicielka. – Ludzie narzekają na remonty, a myśmy tu nie mieli żadnych kłopotów, nic nam nie spędzało snu z powiek, nie psuło frajdy z urządzania się.
Dużo drewna, zero plastiku
Śmieje się, że z poprzedniego budynku zostały tylko ściany zewnętrzne, nośne, dach i metraż – w sumie 300 mkw. Tak naprawdę tych ścian zachowało się nieco więcej, co nie zmienia faktu, że układ pomieszczeń został zdecydowanie zmieniony. Na parterze sporo miejsca zajęła wygodna, przechodnia kuchnia, a w dawnym garażu urządzony został obszerny salon, z kominkiem, stołem do biesiad i wygodnym wypoczynkiem. W dość niskim pomieszczeniu udało się wizualnie podnieść sufit, sprytnie rozmieszczając tuż pod nim oświetlenie i dobierając odpowiednie meble.
– Większość z nich przyjechała tirem z brytyjskiego Ipswich. Kupiliśmy je tuż przed przeprowadzką i żal było nam zostawiać. Proste, dębowe pasują do tego wnętrza – zdradza pisarka i dodaje. – Nie lubię plastiku, aluminium i ze szkłem też uważam.
Dlatego wszędzie króluje drewno i kamień – z nich wykonane są kuchenne meble i blat, podłogi w całym domu. Książki rozsiadły się na otwartych biblioteczkach, a metal występuje głównie w szlachetnym wydaniu – jako ozdobna balustrada schodów, okucie marokańskiego lustra i indyjskich lampionów, mosiężna noga lampy lub świecznika, czy rzeźba Macieja Syrka – prezent na wprowadziny. Sztuki tu dużo więcej. Kawałek miasta wyczarowany pędzlem Jacka Hazuki, poruszająca wyobraźnię abstrakcja Igora Janowicza i dzieła utalentowanej siostrzenicy Magdy – Agnieszki Koczot. – Ona namalowała te drzewa – mówi pisarka, wskazując na obraz nad kanapą. – Jest mi szczególnie bliski i znalazł się w jednej z moich książek.
Z podróży: przedmioty z duszą i przyjaciele
W salonie mieszają się różne style. Ale widać zamiłowanie gospodarzy do solidnego rzemiosła. Nowe miesza się ze starym. W kącie przycupnęło rzymskie krzesło. Z Paryża, z którego przed dziesięcioma laty, przywieźli też świecznik. – Idą te rzeczy z nami przez kolejne domy – przyznają. Nie są wartościowe, ale bardzo dużo znaczą, dużo widziały…
Z wypraw pochodzą też inne przedmioty. Obok kominka wisi drewniany krzyż z Armenii. – To typowy ormiański krzyż, bogato zdobiony. Ponieważ Ormianie wierzyli, że kiedy zdjęto z krzyża Chrystusa, to drewno zakwitło. Z Armenii przywiozłam też nostalgiczny obraz Mhera Hrmuszyana i przepiękne tkaniny. Mam do nich słabość. W Polsce mi takich brakuje. Dlatego te na zasłony kupiłam więc w Anglii – opowiada pisarka, która z Armenii przywiozła coś jeszcze – temat nowej powieści. Ma się ukazać nakładem wydawnictwa Świat Książki w kwietniu. – To niezwykła historia, z love story i konfliktem, myślę, że czytelnicy z przyjemnością ją przeczytają. Akcja toczy się równolegle w Polsce, w Rzeszowie lat 80-tych i w ormiańskim Erywaniu. Jestem z tej powieści zadowolona. Powstała z wielką dbałością o szczegóły i mam nadzieję, że zostanie przetłumaczona na język ormiański, rosyjski i angielski. Armenia to kraj niełatwy do rozszyfrowania, ale fascynujący i po pierwszej wizycie jestem w nim beznadziejnie zakochana. W tym roku znów chcemy pojechać na Kaukaz.
Póki co, sporo czasu spędza jeszcze na pisaniu. Z laptopem wędruje po domu. Bo dobrze pisze się i w sypialni, urządzonej w stylu prowansalskim, z białym łóżkiem, komódką i szafami (zaprojektowane przez właścicielkę), i w salonie, do którego dodatkowe światło wpada przez okno wstawione w miejsce dawnej bramy garażu i przez oszklone wyjście na taras. Otaczającego dom ogrodu strzeże Carter, owczarek niemiecki. Kanapy należą do Mili – suczki tybetańskiej rasy Lhasa Apso, która ma dopiero cztery miesiące, więc uwielbia się bawić.
– Mieszkamy dopiero dwa lata, a taras przebudowywaliśmy już dwa razy – przyznaje Magdalena Zimny-Louis. Przestrzeń do letnich biesiad pod gwiazdami za każdym razem była powiększana, stając się coraz wygodniejszym miejscem spotkań.
Przyjaciele z różnych zakątków świata chętnie zaglądają pod rzeszowski adres, bywa że pomieszkują po kilka dni, stając się wkrótce ambasadorami malowniczego i gościnnego Podkarpacia. Między innymi z myślą o nich, ale przede wszystkim o córce Marysi, która pozostała w Wielkiej Brytanii, ale mamę odwiedza kilka razy w roku, urządzone zostało poddasze – z wielką sypialnią i gościnną łazienką. Można tu wypatrzeć stojącą lampę witrażową z motywem ważki. – Wypatrzyłam ją w sklepie z antykami w Bydgoszczy – wspomina Magda. – Ogromnie mi się spodobała, ale nie kupiłam jej sama. Przywiózł mi ją do Anglii Tomasz Gollob, żużlowiec, który żegnał się z klubem w Ipswich. Bo trzeba tu przypomnieć, że poczytna dziś pisarka szefowała niegdyś angielskiej, speedwayowej drużynie.
Na poddaszu schował się jeszcze jeden ważny mebel – mały, przedwojenny stolik. Stoi na nim zegar. Z góry, przez dachowe okno pada światło. – Szukałam mebla z 1931 roku, bo to data urodzin mojego taty. On już nie żyje, ale ten stolik mi go przypomina.
Magda uważa, że przedmioty, którymi się otaczamy, wpływają na nasze emocje, samopoczucie. Dlatego kiedyś pozbyła się meksykańskiego bożka wykonanego z onyksu. – Przynosił mi pecha, więc pewnego wywiozłam go do miejscowości Felixstowe i wrzuciłam do morza. Od razu poczułam się lepiej – oznajmia i dodaje. – Lubię mój dom, urządziłam go po swojemu, nie zastanawiając się nad modą i trendami. Czuję się tu dobrze i cieszę się ogrodem, który go otacza. Kiedy wiosną, leżąc na łóżku gapię się w okno, widzę białe kwiaty tulipanowca albo błękitne niebo. I ten widok nastraja mnie pozytywnie przed każdym kolejnym dniem. Mieszkali tu moi rodzice, o dom dbała mama, tworząc dla nas mały raj, wszystko jest tutaj wspomnieniem starych, dobrych czasów, taty, który stworzył to miejsce i pragnął, żebym tu kiedyś zamieszkała. Miał rację, nie ma lepszego miejsca na ziemi, przynajmniej dla mnie.